Język jest narzędziem ekspresji jednostki, a także narzędziem w kontaktach międzyludzkich, poczynając od intymno-uczuciowych poprzez codzienno-użytkowe aż do wysublimowanych dyskursów naukowych i dzieł literackich. Jest on też podstawowym sposobem wyrażania ludzkich myśli i nośnikiem doświadczeń przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Stanowi on źródło wiedzy o przeszłości kraju, narodu.
Słowa mogą kryć w swojej budowie interesujące, niejednokrotnie wręcz pasjonujące dane dotyczące historii, miejsc, wydarzeń, kultury materialnej i duchowej, historii ludzkiej myśli. I tak np. uczeń szkoły średniej dowiaduje się, że w polskim słowie król utrwaliło imię Karola Wielkiego, że polski księżyc to pierwotnie ?syn księcia?, że dzisiejsze znaczenie świętości wywodzi się z dawnego znaczenia ?siły?, ?mocy?. Język przekazuje nam więc wiedzę o człowieku w ogóle, jego sposobach odbierania i kategoryzowania zjawisk. Przejawiają się one zarówno w konstrukcji wyrazów, związków wyrazowych, jak kategoriach gramatycznych takich np., jak czasy czy tryby czasownika, liczby czy przypadki rzeczownika.
Aby język mógł sprostać wszystkim funkcjom, które pełni w życiu każdego z nas powinien być świadomie różnicowany, wzbogacany, dostosowany do potrzeb kultury, którą wyraża i w której rozwoju aktywnie uczestniczy. Stanowi to warunek jego istnienia w ogóle. Z tego też powodu ulega on nieustannym modyfikacjom i przeobrażeniom. Musi być on na bieżąco uaktualniany, gdyż w przeciwnym razie groziłoby mu skostnienie, a w rezultacie kompletna bezużyteczność i zanik.
Transformacje w obrębie języka miały i wciąż mają różny charakter i różny przebieg. Jedne są procesami długofalowymi, inne zaś zachodzą błyskawicznie, gdyż starają się dotrzymać kroku szybko zmieniającej się rzeczywistości. Nie zawsze są one jednak fortunne i do końca przemyślane. Przykładem dobrze ilustrującym to zjawisko jest przypadek nadużywania elementów językowych, czyli tzw. moda językowa.
Pierwszym sygnałem wskazującym na to, że mamy do czynienia właśnie z nadużyciem językowym jest dający się wyraźnie zauważyć wzrost częstości użycia pewnych wyrażeń. Nie jest to umotywowane żadnymi potrzebami informacyjnymi. Głównej przyczyny tak dużej frekwencji tekstowej powinniśmy się doszukiwać raczej w ich wysokim poziomie początkowej atrakcyjności. Przez zastosowanie nazw niejednokrotnie pretensjonalnych podwyższona zostaje wartość i ranga desygnatów wielu określeń. Wyrazy tego typu kuszą swoją świeżością, łatwością przyswojenia i ekonomicznością, żeby nie powiedzieć lakonicznością (w czym swój niemały udział ma język reklamy). To zapewne sprawia, że obecnie niespotykaną furorę robią m.in. rzeczowniki: galeria, salon, studio oraz przymiotniki: ekologiczny, czy też globalny.
Dodatkowo ustawiczne powtarzanie takich wyrazów, jak: dokładnie, fajny, beznadziejny, genialny sprawia, że stają się one przydatne w naszych wypowiedziach bez względu na to, co znaczą, tracą więc ostrość znaczeniową, a w skrajnym wypadku i samo znaczenie. To z kolei jest doskonałym pretekstem do zrobienia z nich sprawnego narzędzia manipulacji.
Wyrazy modne stają się truizmami. Przez to nasz język niestety ulega zubożeniu, bo ?atrakcyjne? konstrukcje usuwają na bok wyraźne znaczeniowo synonimy. I tak np. przymiotnik szeroki ogranicza użycie leksemów: gremialny, masowy, powszechny, spontaniczny; pełny zastąpił całkowity, dokładny, kompletny, wyczerpujący; a prawidłowy odebrał moc normalnemu, odpowiedniemu, poprawnemu, regularnemu, stosownemu i właściwemu.
Często zdarza się, że użytkownicy języka, którzy pragną wykazać się oryginalnością i w ten sposób zdobyć uznanie otoczenia, wzbogacają swoje wypowiedzi o sformułowania, które podpatrzyli w pewnych środowiskach lub u osób cieszących się dużym szacunkiem i autorytetem (politycy, osoby duchowne, sportowcy, dziennikarze, piosenkarze itp.). Stosując taką praktykę sprawiają oni wrażenie osób inteligentnych, choć najczęściej są to tylko pozory. Chętnie również sięgają do tych odmian polszczyzny, które uznawane są ? niekiedy zupełnie niesłusznie ? za wzorcowe. Ma to rzekomo świadczyć o elegancji, erudycji i poczuciu dobrego smaku. Takie osoby za wszelką cenę dążą do zabłyśnięcia intelektem. Przeważnie efekt jest niestety wręcz odwrotny. Dzieje się tak z powodu stosunkowo niskiego poziomu świadomości językowej naszego społeczeństwa, który uszczupla w znacznej mierze jego kompetencje językowe.
Winę za taki stan ponoszą częściowo media. Przez lata udało im się stworzyć złudne wrażenie, że język którym do nas przemawiają jest tym najwłaściwszym i najbardziej poprawnym, co przecież mija się w znaczącym stopniu z prawdą. Wystarczy przecież włączyć telewizor, posłuchać radia lub przeczytać gazetę, aby się przekonać, że moda językowa i jeszcze kilka niepokojących zjawisk zagościło tam na dobre. Do tych ostatnich koniecznie zaliczyć należy szablonowość języka.
Jest to konstrukcja zdaniowa występująca wyjątkowo często w tekstach mówionych i pisanych, należących do różnych odmian stylistycznych polszczyzny użytkowej. Ponad to wyróżnikiem tekstów szablonowych jest powierzchowne ujęcie treści, nierzadko graniczące nawet z pustosłowiem. Za szablonowe uznać możemy wyrażenia: rosnąca fala bezrobocia, osiąganie konsensusu, dziura budżetowa itd. Osoby nastawione na częste i bezmyślne powtarzanie tym podobnych, spowszednianych i okólnikowych wypowiedzi, zatracają zdolność samodzielnego wyrażania myśli, a sam język traktują wyłącznie w odtwórczy sposób.
Przy okazji omawiania zagadnienia mody językowej nie sposób nie wspomnieć o znamiennej roli wyrazów zapożyczonych z innych języków. Samo korzystanie z obcego słownictwa, zwłaszcza jeśli dotyczy ono nazw nowych, nie znanych nam dotąd desygnatów, nie jest złe i nie powinno spotykać się z krytyką w żadnym wypadku. Jest to proces typowy dla współczesnych systemów leksykalnych i ma niewiele wspólnego z podążaniem za modą językową. Co więcej, wypada tu wyraźnie podkreślić, że zapożyczanie jest niezbędne w momencie, gdy mówimy o języku naukowo-technicznym oraz o wyrazach, które są znane i użytkowane w wielu językach. Z jednej strony internacjonalizacja słownictwa umożliwia międzynarodową wymianę myśli, z drugiej zaś ? umożliwia dokonaniom naszych naukowców swobodne wejście i zaprezentowanie na arenie światowej. Jedynym warunkiem akceptacji takich zapożyczeń jest tylko dobra znajomość ich znaczeń, jak również ich oryginalnej pisowni i wymowy, co ma miejsce w przypadku cytatów.
Istnieje jednak druga strona medalu. Nie ma bowiem jakiegokolwiek wytłumaczenia dla posługiwania się elementami obcego systemu gramatycznego czy zapożyczonymi związkami frazeologicznymi w momencie, gdy na tym polu polszczyzna jest samowystarczalna, a wtręty obcojęzyczne tylko ją kaleczą. Takie traktowanie polszczyzny jest wysoce naganne ? niestety w naszych czasach nagminne.
Język polski od najdawniejszych czasów wchłaniał liczne zapożyczenia obcojęzyczne. W XX wieku najsilniej oddziaływały na niego wpływy francuskie, rosyjskie i niemieckie. Jednak to angielszczyzna w ciągu ostatnich kilkunastu lat odcisnęła tu chyba najwyraźniej swoje piętno. Czerpanie z niej zapożyczeń przybrało skrajną formę. Mówić możemy tu nawet o prawdziwym ich zalewie.
Używaniu anglosemantyzmów sprzyjał i wciąż sprzyja snobizm oraz przekonanie o większej wartości określeń takich jak kondycja, lider, prezydent, generować nad wyrazami stan, przywódca, przewodniczący, tworzyć. O ileż bardziej europejsko brzmi przecież powiedzenie lider partii niż jej przywódca. Niektórzy próbują tłumaczyć, że kryje się za tym chęć podniesienia rangi tego, o czym się mówi oraz dowartościowanie tekstu i jego autora. Pytanie tylko ?po co??. Przecież nasz język ojczysty jest piękny i ma wiele do zaoferowania. Stanowi on nieprzebrane źródło różnorakich środków wyrazu. Trzeba tylko chcieć i umieć właściwie korzystać z tego bogactwa. Czyż nie potwierdzili tego Kochanowski, Mickiewicz, Miłosz i jeszcze wielu innych wielkich pisarzy i poetów?
Wyrazy modne w pierwszym stadium swojej ?kariery? językowej są tylko za częste, w drugim ? ich przejrzystość informacyjna ulega rozmyciu, przez co niepostrzeżenie wypierają różnorodne synonimy, w trzecim natomiast ? puste znaczeniowo, nadają wypowiedzi znamiona bełkotu.
Powstaje zatem patowa sytuacja ? wyrazy, których zadaniem było wzbogacenie, ożywienie, uatrakcyjnienie i odbanalnienie języka wypowiedzi, nagle przyczyniają się do jego zubożenia i sprowadzenia go do niebezpiecznie niskiego poziomu
Mimowolne poddawanie się modzie językowej i bezrefleksyjna obojętność wobec niej krzywdzi zarówno język, jak i jego użytkowników. Szkodą dla języka jest to, że sztucznie odarty z różnorodnych, pełnowartościowych elementów leksykalnych zaczyna nabierać cech prymitywnych. Staje się zupełnie niezdolny do oddania całego bogactwa myśli, podatnego zatem na dalsze zaśmiecanie kolejnymi zapożyczeniami. Jeśli chodzi o samych użytkowników, to mogą oni odczuć nadużywanie pewnych elementów leksykalnych na własnej skórze, ponieważ bezmyślne przywoływanie ?atrakcyjnych? wyrazów przesuwa wiele dawno przyswojonych leksemów ze strefy słownictwa czynnego do biernego i w konsekwencji znacznie ogranicza zasób słowny, a więc i ogólną sprawność językową. Zatem w ostatecznym rozrachunku ślepe podążanie za atrakcyjnością prowadzi w prostej linii do tworzenia nudnych, trącających banałem tekstów, które pozbawione jakichkolwiek walorów stylistycznych wystawia ich autorom jak najgorsze świadectwo.